11 aktualna temperatura 7 °C
ciśnienie 1018 hPa pm2.5 7 μg/m3
Wspaniałe powietrze! wilgotność 45% pm10 8 μg/m3

To miejsce nie do mnie należy

Małgorzaty Bocheńskiej "Salon 101"
Marta Białek
(Piątek 07 Grudzień 2001)

W złotym, aksamitnym fotelu siedzi ona. Małgorzata Bocheńska pisarka, dziennikarka, reżyserka. Od piętnastu lat "Małgosia salonowa. "Zapala papierosa. Herbatę trzeba zrobić sobie samemu. To tu przyjeżdża prosto z lotniska Paco Rabanne, Józef Maria Bocheński mówi "o autorytecie i wolnym społeczeństwie", a Adam Hanuszkiewicz wystawia premierę "Romea i Julii". Od 1984 roku w każdy piątek spotykają się na Saskiej intelektualiści, artyści, naukowcy, ministrowie, dyplomaci, młodzież. Cyganie robią bal, Żydzi świętują szabas, Litwini pytają o swój kraj. Ktoś wpada raz, ktoś zostaje na zawsze. Dzieci salonu.

Artykuł w marcowej "Polityce" o salonie profesora Józefa Dudka we Wrocławiu. W ostatnim akapicie wypowiedź jednego z bywalców:"Salon profesora Dudka jest miejscem, gdzie spędza się kilka godzin dla satysfakcji, wzbogacenia wiedzy, nie zarabiając w tym czasie pieniędzy. To jeden z powodów, dla których w Warszawie taki salon nie przetrwałby..."

Na Saskiej 101 w Warszawie Małgorzata Bocheńska odkłada lekturę "Polityki", mruży oczy i uśmiecha się.

Małgosia salonowa

Głos w słuchawce: "Zapraszam. Przyjeżdżaj. Może być bałagan?".Ulica Saska. Wczesne piątkowe popołudnie. Od ronda Waszyngtona kawałek prosto, potem w prawo. Z każdym krokiem ciszej. Duży, stary dom z werandą wygląda jak tort. W mieszkaniu na parterze pianino bez strun, wyciąg bez komina i prawie pusta lodówka. W złotym, aksamitnym fotelu siedzi ona. Małgorzata Bocheńska pisarka, dziennikarka, reżyserka. Od piętnastu lat "Małgosia salonowa."Zapala papierosa. Herbatę trzeba zrobić sobie samemu.

To tu przyjeżdża prosto z lotniska Paco Rabanne, Józef Maria Bocheński mówi "o autorytecie i wolnym społeczeństwie",a Adam Hanuszkiewicz wystawia premierę "Romea i Julii". Od 1984 roku w każdy piątek spotykają się na Saskiej intelektualiści, artyści, naukowcy, ministrowie, dyplomaci, młodzież. Cyganie robią bal, Żydzi świętują szabas, Litwini pytają o swój kraj. Ktoś wpada raz, ktoś zostaje na zawsze. Dzieci salonu.

Jamniki , jaśminy , bzy

"Naprawdę, ja jestem Małgośka, żyję wśród tych bzów i wszystko, co Agnieszka napisała, napisała o mnie." Bocheńska powtarza słowa piosenki Agnieszki Osieckiej.

Opowiada, jak przywędrowała na Saską Kępę z Grochowa, "zza jeziora",czyli po prostu Jeziorka Kamionkowskiego. "Matka Courage" - mówi o sobie. W ciąży, z plecakiem i wózkiem dziecięcym trafiła pod dom na Saskiej. "W końcu okazało się, że stałam się petentką, której to mieszkanie, czyli przysłowiowe socjalistyczne 10 m na osobę, się należy."

"Tutaj nie może być pośpiechu" - opowiada trochę o salonie, trochę o Saskiej Kępie. Czas mierzy się inaczej. Codziennie pewna pani spaceruje z dwoma białymi psami i wiadomo, że jest dziewiąta.

Nie, to nie przypadek, że salon mieści się na Kępie. Zresztą Małgorzata Bocheńska w ogóle nie wierzy w przypadki. "Saska Kępa? Jamniki, jaśminy, tuje, bzy, jamniki, dużo starszych ludzi. Niedoszła metropolia' - kwituje.

Gdy zabrakło pieniędzy i trzeba było wynająć dom, życie salonowe przeniosło się do bloku kilka minut drogi od Saskiej. Najstarsza z czwórki dzieci Bocheńskiej, Maja, mama pięcioletniego Filipa, opowiada, jak wieczorami przychodzili z rodzeństwem pod okna domu na Saskiej. Stali pod płotem i patrzyli, jak Francuzi, którzy wynajmowali mieszkanie, jedzą kolację w "ich" kuchni. Słuchali Bacha, który nie był już "ich" Bachem, i myśleli: "Jak im dobrze". Nie tak łatwo stąd się wynieść - Małgorzata i Maja uśmiechają się do siebie. Trzeba zaparzyć wodę na kolejną herbatę. Na kuchennej framudze kolorowe kreski. Widać, jak rosły kolejne dzieci - Maja, Amira, Matina i Michał.

Dzieci salonu szukają domu

- To piękna opiekunka mojej osoby, cudo: Ela - objaśnia pani Małgorzata. Wchodzi duża, postawna kobieta z jasną twarzą. Zapłaciła zaległe rachunki za dom. Kasa była już zamknięta, ale pani kasjerka specjalnie otworzyła i powiedziała, że jest z pani Bocheńskiej dumna. Sukces. Później kolejnym gościom Bocheńska będzie opowiadać z błyszczącymi oczami: "Wiesz, co się dzisiaj udało...?"

Jakiś czas temu podczas piątkowego spotkania Małgorzata powiedziała, że sprzedaje salon. Powody? Trochę zmęczenie, głównie brak kasy. Pani Ela wspomina tamten wieczór: "Zrobiło się nagle cicho. Ktoś zaczął nucić: 'Dzieci salonu szukają domu ...'"

Bocheńska oprowadzała pierwszego klienta po domu niby po folwarku - biblioteka, ogród, salon. Na to pan: "No tak, to byśmy zburzyli te piece". "Wie pan" odezwała się wtedy pani Małgorzata - To właściwie ma same wady: okna się nie domykają, potwornie droga jest elektryczność, ciężko utrzymać, a poza tym koza, którą pan chciałby tu postawić, nie pasuje.- "Chciał naruszyć tożsamość tego domu. Te wspaniałe kaflowe piece" -mówi Małgorzata. Ciężarna kotka wskakuje jej na kolana. "Czy wszyscy w naszym domu muszą zachodzić tak szybko w ciążę?" - śmieje się Bocheńska. Zabrakło papierosów.

To miejsce nie do mnie należy

O swoim domu, bo salon jest przede wszystkim domem, pani Małgorzata mówi, że zawsze stanowił odpowiedź na to, co było bezdomnością. To, co nie miało swojego miejsca na zewnątrz, znajdowało je tutaj. Dlatego początki salonu wiążą się z myślą polityczną, "niepodległościową"jak to określa Małgorzata. W kronice salonu z tego okresu kolekcja Solidarnościowych "vlepek". Później salon stawał się coraz bardziej salonem artystycznym. "Nie było miejsca dla muzyków: ten dom był muzyczny, nie było miejsca dla środowisk filmowych, tu realizowało się filmy" - tłumaczy Bocheńska. Dziś jest salon miejscem dla ludzi rozmawiających. Tu nie podaje się krewetek, tylko dzieli talentami i wiedzą.

Na ostatnim spotkaniu matematycy, fizycy, środowisko profesora Jerzego Prokopiuka, oglądali wspólnie film. Dyskutowali, czy możliwe jest rozpoznanie bytu poprzez liczbę. "Komu to dzisiaj potrzebne?". - zastanawia się Bocheńska. Są tematy i ludzie, którzy nie mają swojego miejsca.

"Bezdomni" dzisiaj? Małgorzata Bocheńska opowiada o szabasach, które odbywają się w jej domu w każdy pierwszy piątek miesiąca. "Bardzo dużo czytałam, bardzo dużo zrozumiałam - opowiada. - I mogę powiedzieć jedno: niewiedza zwalnia z odpowiedzialności. Ale skoro wiesz, co się stało, to naturalnym odruchem jest powiedzieć. Nie deklaruję się jako filosemitka, nie robię z siebie Żydówki. Jedyne, czym się mogę podzielić, to mój dom."

Ktoś napisał na drzwiach "Jude"Bocheńska cicho powtarza: "Oswajanie, oswajanie, oswajanie."

Gdy rozniosła się plotka o ostatnim balu w salonie, usłyszała od kogoś, że świątyni się nie sprzedaje. "Pamiętam, jak zamieszkałam tutaj. Powiedziałam Zosi, wspaniałej niani: 'Zosiu, to miejsce nie do mnie należy. Rozumiesz?' "" Dzwonek do drzwi. Ktoś przyniósł bezprzewodowy telefon: "Żebyś nie musiała biegać, Małgosiu..."

Jak słychać salon od dołu

Jest też salon miejscem prawdziwie bezdomnych. W piwnicy mieszkania, nazywanej studiem, zawsze ktoś mieszka: młody litewski artysta, muzyk dochodzący do zdrowia, student.

Piotr, który przez jakiś czas mieszkał pod salonem, a teraz pisze o nim pracę magisterską, opowiada: "Kiedyś zszedłem na moment z salonu do studia i usłyszałem, jak salon słychać od dołu. Salon od dołu słychać tak, jakby ktoś wchodził po schodach. Cały czas. Zastanawiałem się, co oni robią tam na górze. A oni, trzymając kieliszek wina czy filiżankę herbaty, chodzą i rozmawiają."

Majka wspomina, że jako dwunasto-, trzynastolatka nic z tego nie rozumiała. Goście przychodzą, telewizji nie można oglądać, przyjeżdża jakiś Gari Kasparow. Z rodzeństwem wchodziliśmy sobie na głowy. W wieku piętnastu lat zaczęła uciekać. Na Służew nad Dolinką, do bloków, bo na Saskiej Kępie nie ma nawet podwórek. Wstydziła się, że mieszka w takim domu. Chciała wyrywać okiennice i powiesić firanki z Ikei, takie jak u koleżanek. Dzisiaj mieszka ze swoją rodziną kilka minut od domu na Saskiej. Kiedyś chciałaby prowadzić kawiarnię, ale salonu w domu nie mogłaby mieć. "Potrzebuję czasem świętego spokoju" - dodaje. O sobie mówią: rodzina Bundych. "Czy wyobrażasz sobie rodzinę, w której przez tydzień mówi się rymem?" - pytają.

Wraca Amira z migreną. Pani Małgorzata znika na chwilę. "Zrobiłam jej hinduski masaż uszu. Cicho."

Bal

"Przed każdym spotkaniem denerwuje się jak przed premierą - opowiada o Bocheńskiej pani Ela -traci kilka kilogramów." Dyskusje, tanga, walce, polonezy. Jazzmani z Chicago grają gospel. Poranki. Siedzisz na schodach tarasu, pijesz kawę. W tle ktoś cicho interpretuje Chopina. Albo Małgorzata z Majką leżą w ogrodzie i nagle słyszą: "To jest ten dom, w którym Adam Hanuszkiewicz... Salon..." Wycieczka z Towarzystwa Przyjaciół Warszawy. Zdejmują ciemne okulary, ściągają suszące się pieluchy. W księdze pamiątkowej podpisy kilkudziesięciu uczestników wycieczki i podziękowania za herbatę.

Pani Małgorzata stuka w klawisze komputera. Wychowała się na Heglu, Biblii i encyklopedii, więc pisze przestawnym szykiem. "Znowu każą skracać" - skarży się. Kanapki z serem smakują słodko.

Kolejny gość. "Przyjechała do mnie filmoteka, filmoteka!" - Bocheńska nie może powstrzymać radości. Pan Krzysztof, wydawca multimedialnego pisma, przyniósł kilka filmów. Może się przydadzą. "Małgosiu, koniecznie musimy obejrzeć 'Bal' Scoli, wiesz, mam taki pomysł...' Na stole pojawiają się wódka i kiełbasa - prawdziwa, wiejska kiełbasa. Zaczyna się film. Historia Francji bez słów. Tylko taniec. "Jak w salonie!" - zachwyca się Bocheńska. Postacie z filmu stają się postaciami z życia salonu. "Patrzcie, patrzcie, ta jest zupełnie jak... a tamten..." Na ekranie pojawia się brunetka w stylu Lizy Minelli. "To przecież ja!" Oglądamy bal, jemy chleb z kiełbasą, wódki nikt nie pije. Pamiętacie taki salon: "Bal na siedząco, wódka i kiełbasa?" - pyta Bocheńska. Przypominają się słowa Eli - "nieprzewidywalność" i Piotra - "ulotność" Małgorzaty - "performance" Niby coś z salonu zostaje, jakieś zdjęcia, wpisy, wiersz, ale tak naprawdę liczy się tylko chwila.

Gdy zakwitnie pierwsza brzoskwinia przestrzeń salonu poszerzy się o ogród. Goście podzielą się upieczonym specjalnie dla salonu chlebem, nazywanym tu Chlebem Miłości, Talentu, Prawdy. Ktoś zaśpiewa, jak co roku, "Ave Maria" Soki życia powrócą do domu. Będzie bal.

Taksówka czeka na dole. Kierowca zasmucony: "Myślałem, że może, może pani Małgosia, dawno nie widziałem... Co słychać u Małgosi...?"

Saska Kępa zasypia.